Moje zdjęcie
Pasja. ,,To przychodzi nagle. Widzisz coś po raz pierwszy i od razu wiesz, że znalazłeś swoje ZAINTERESOWANIE. Jakby ktoś przekręcił klucz w zamku. Albo po raz pierwszy zakochał się..."

piątek, 1 sierpnia 2025

Pielęgniarka Basia Wardzianka w Powstaniu Warszawskim

 To już 81 lat temu Polki i Polacy stanęli do otwartej walki z okupantem. Wielu walczących uratowały nasze sanitariuszki i pielęgniarki.

Jak informuje Naczelna Izba Pielęgniarek i Położnych: szacuje się, że w Powstaniu Warszawskim brało udział ok. 6800 pielęgniarek i sanitariuszek. W ciągu najbliższych dni przypomnimy sylwetki kilku z nich. Ich odwaga, oddanie, jasność myślenia, mimo znalezienia się w sytuacjach właściwie bez wyjścia, są niezwykłe.  Dzisiaj opowiemy historię dr Barbary Wardy, która drogę zawodową rozpoczęła zaledwie cztery miesiące przed wybuchem II wojny światowej. Miała wtedy 27 lat.

 



 

Basia Wardzianka (1912–1999) do Warszawskiej Szkoły Pielęgniarstwa została przyjęta przez dyrektorkę Zofię Szlenkierówną w 1936 roku. Dyplom pielęgniarki otrzymała w kwietniu 1939. Zamierzała podjąć pracę w szpitalu w Zakopanem. Na prośbę lekarzy, jako jedna z najlepszych absolwentek, została skierowana do Szpitala Wolskiego przy ul. Płockiej 26. Została zatrudniona jako instrumentariuszka. Z entuzjazmem urządzała blok operacyjny, gromadziła narzędzia i materiały opatrunkowe. Tymczasem nieubłaganie zbliżał się wrzesień, a z nim WOJNA.

Zawsze na stanowisku

Od pierwszych dni szpital przyjmował rannych. Praca na bloku stawała się coraz trudniejsza. W okresie okupacji brała udział w ratowaniu żołnierzy, osób poszukiwanych przez Gestapo,  działaczy Polski Podziemnej, współpracowała ze służbą sanitarną „Kedywu” Komendy Głównej Armii Krajowej, szkoliła drużyny sanitarne AK. Mimo ryzyka utraty życia pomagała dwóm Żydówkom zbiegłym z getta. Energiczna, odważna, niezwykle inteligentna podejmowała ryzykowne decyzje i inicjatywy.

Jej oddanie i ofiarność szczególnie dały się poznać podczas Powstania Warszawskiego. Od 1.08 do 20.10.1944 uczestniczyła we wszystkich akcjach ratowania ludzi w tym szpitalu. Od początku Powstania nadal instrumentowała. W książce „Szpital Dobrej Woli” dr Andrzej Szymański, chirurg, napisał: „siostry instrumentariuszki panie Wardzianka i Węgrowicz nie wiem, kiedy jadły i czy spały, bo o każdej porze dnia i nocy widoczne były na sali operacyjnej”. Nieustannie napływali ranni i chorzy. Wysiłek personelu ilustruje liczba 45 zabiegów operacyjnych wykonanych podczas pierwszych pięciu dni. Barykadę powstańczą z ul. Płockiej przeniesiono na róg Górczewskiej i Działdowskiej. W sąsiedztwie stał kilkupiętrowy budynek, siedlisko snajperów niemieckich. Dramaturgię sytuacji pogłębiał częsty widok rozstrzeliwanej ludności cywilnej.

W rękach okupanta

Dniem, którego Barbarze Wardziance nie udało się zapomnieć do końca życia, był 5 sierpnia. Zapracowana na bloku operacyjnym nie była świadoma, że Niemcy wkroczyli do budynku i o 13.30 rozpoczęli likwidację szpitala. Rozstrzelali znajdujących się w nim lekarzy (uratowało się tylko trzech: Zbigniew Woźniewski, Leon Manteuffel-Szoege i Stefan Wesołowski). Zginęło wiele osób z personelu i pacjentów. Pozostali zostali brutalnie wyrzuceni na ulicę i pędzeni w kierunku przejazdu kolejowego przy ul. Górczewskiej, miejsca masowych egzekucji na Woli. Po drodze potykali się o ciała zabitych. Stali na skarpie, mając wycelowane w siebie karabiny maszynowe i pewność nadchodzącej śmierci. Niespodziewanie usłyszeli, że niemieckie służby sanitarne potrzebują dwóch lekarzy chirurgów i dwóch pielęgniarek. Dr Stefan Wesołowski, dr Leon  Manteuffel-Szoege, Basia Wardzianka i Isia Dobrzańska zostali wyciągnięci i przeprowadzeni do niewielkiego zabudowania przy fabryczce naprzeciwko Górczewskiej 53. Pielęgniarki, na prawach jeńców, zostały zmuszone do organizacji niemieckiego punktu sanitarnego. Nocą punkt wypełnił się rannymi żołnierzami niemieckimi.

Rankiem Niemiec dr Pucher zlecił spakowanie mienia i przejście do punktu na terenie Szpitala Wolskiego. Basia, ponieważ biegle mówiła po niemiecku i była ceniona za profesjonalizm, nie mogła dołączyć do dawnego zespołu. Nadal na prawach jeńca pracowała w punkcie sanitarnym. W trybie pilnym, 24 sierpnia, została przeniesiona przez dr. Puchera do szpitala Maltańskiego na ul. Senatorską w celu zorganizowania kolejnego niemieckiego punktu sanitarnego. Szpital ten miał świetnie zaopatrzoną aptekę, ale nie posiadał sterylizatorni. Ta dość dobrze funkcjonowała w Szpitalu Wolskim. Basia wykorzystała więc konieczność wyjaławiania materiałów opatrunkowych do przemycania leków i opatrunków do rodzimego szpitala. Podejrzana o szpiegostwo została postawiona przed niemieckim sądem wojennym. Niezwykłym zbiegiem okoliczności uniknęła śmierci. Uwolnienie zawdzięczała interwencji dr. Puchera.

Powrót do „swojego” szpitala

Gdy w końcu udało jej się powrócić na Wolę, nie dane jej było kontynuować pracy w sali operacyjnej. Stała się „prawą ręką” kierownika szpitala dr. Zbigniewa Woźniewskiego. W tej roli niezwykle przydały się jej zdolności organizacyjne, szybkie reagowanie i umiejętność prowadzenia negocjacji. W szpitalu panował głód. Zajęła się aprowizacją, jeździła furmanką konną do Pruszkowa po chleb. Krążyła humorystyczna opowieść (fakt), jak to Basia zdobyła dla szpitala trzy  opasłe świnie, które błąkały się po ul. Płockiej. Maria Gepner-Woźniewska w swych wspomnieniach o Basi napisała: „Można ją było zobaczyć wszędzie, gdzie akurat była potrzebna”. Dr Zbigniew Woźniewski i Basia uratowali zdrowie i życie wielu powstańców.

Po upadku Powstania przygotowywała szpital do ewakuacji. Jako pierwsza wróciła na Płocką już w dwa dni po wyzwoleniu Warszawy. W latach 1945-1950 nadal była instrumentariuszką w Szpitalu Wolskim.

Źródło: Główna Komisja Historyczna, Archiwum Pielęgniarstwa Polskiego przy ZG PTP

Translate